Wyjazd do Niemiec – moje początki
Nie uwierzycie: jak to piszę jest godzina 21.30, mam czas i spokój, bo moje dzieci już śpią i nawet byłoby te 20 minut wcześniej gdyby nie ch#%$y szerszeń wielkości hmmm… tampona (?!), który wpadł mi do salonu. Ale jakoś się z nim uporałam. Odkurzaczem 😉
Dobra wróćmy do tematu – a o czym ja to dzisiaj chciałam? Aaa no właśnie – chciałabym rozpocząć cykl pt. życie w Niemczech, bo jak pewnie gdzieś pisałam – od ponad pięciu lat mieszkamy w tym kraju na stałe – jeszcze nie za długo, więc nie straciłam perspektywy z powodu „zasiedzenia”, a już na tyle długo, że wydaje mi się, że mogę pewne rzeczy śmiało ocenić w szerszej skali. Tak więc jak to jest z tym wyjazdem do Niemiec?
Chyba najprościej byłoby opisać, od czego zacząć swoją przygodę w Niemczech, a potem poruszyć bardziej podstawowe tematy dotyczące różnych sfer życia, jak edukacja, praca, mieszkanie, itp., ale takich opracowań jest już w sieci całe mnóstwo. Za to chętnie opiszę Wam jak to wyglądało u nas, co nas zaskoczyło, na co warto się przygotować i czy zawsze jest tak trudno jak to nasi rodacy „po powrocie z ciężkich robót dla szwabów” mówią.
Otóż jest i nie jest. Wszystko zależy od Was i Waszego podejścia do pracy, życia, tzw. całokształtu. Jadąc jak za karę za granicę, praktycznie możesz być pewny, że poniesiesz klęskę. Nastaw się pozytywnie. I przygotuj się porządnie. To zaowocuje
Moje pierwsze miesiące w Niemczech były ciężkie. I choć pracę na pierwszy rzut znalazłam i mieszkanie też ogarnęliśmy szybko, to pierwsze pół roku wspominam źle. Choć to nie tyle wina samego kraju co mojej rodzinki i całej sytuacji.
Wyjazd do Niemiec – początki
Pierwsza praca i mieszkanie
Zaczęło się tak: po ciężkim rozstaniu z exem i ze zszarganymi nerwami wyjechałam do mojego ojczyma w okolice Darmstadt-Mannheim. Mieszkał on na tamten moment kątem u kolegi i na szczęście pozwolił i mi spędzić tam nieodpłatnie trochę czasu.
Pierwszego dnia naszykowałam CV i powysyłałam je do pracodawców licząc, że ktoś się w miarę szybko odezwie. I udało się! Na drugi dzień odezwał się telefon, że jest dla mnie praca
Dlatego właściciel zgodził się nam je wynająć, nawet bez kaucji wpłaconej na już (choć w późniejszym czasie zapłacić ją trzeba było) i już po dwóch tygodniach od przyjazdu zmienialiśmy lokum na większe i „swoje”. No i mogliśmy zacząć myśleć o przywiezieniu reszty rodziny – bo w Polsce została moja mama z ze swoją dwójką dzieci i z moją wtedy 3-letnią córeczką.
Sprowadzenie reszty rodziny
Kolejny miesiąc polegał na zarobieniu kasy na kaucję i na przeprowadzenie operacji „przeprowadzka” – uwinęliśmy się z tym dość szybko, bo już miesiąc później, w połowie sierpnia pojechaliśmy do Polski – wynajęliśmy dużego busa, zapakowaliśmy dobytek i moją córkę i wróciliśmy do Niemiec. Tu było ekspresowe rozpakowanie i mój ojczym pognał z powrotem do Polski – zdał busa, a ze sobą zabrał resztę rodziny.
Pierwsze problemy
Tak więc teraz było nas już sześcioro. W 3-pokojowym mieszkaniu na 65 m2. Tu się zaczęły schody, tym bardziej, że dwa tygodnie po przybyciu rodzinki, we wrześniu każdy z nas dostał Kündigung czyli wypowiedzenie z pracy. Ogólnie wiedzieliśmy, że to chwilowe, bo akurat na magazynie był przestój, ale nie wiedzieliśmy, kiedy dokładnie się skończy, więc byliśmy zmuszeni zarejestrować się w takiej instytucji jak Job Center.
Tam nakazali złożyć papiery o socjal i czekać na decyzję (gdzie urzędowo mają 6 tygodni na jej wydanie). Dwa tygodnie po zarejestrowaniu znalazłam pracę pod samym domem w supermarkecie jednak na Minijob, ale wiedziałam, że do poprzedniej pracy nie mogę wrócić, bo mój ojczym zrezygnował z niej całkiem, a bilet na pociąg był straszliwie drogi, poza tym czas pracy plus dojazd pociągiem z 10 godzin robił 14 poza domem… a ja już miałam dziecko na miejscu, którym musiałam się zaopiekować. Stwierdziłam, że ile zarobię to tyle zarobię, a że papiery o socjal miałam złożone to miałam nadzieję, że sytuacja szybko się rozjaśni.
Ale się myliłam…Pierwszą wypłatę z Job Center dostałam dopiero w połowie stycznia, więc żyłam tylko na wypłacie z Netto – a co najśmieszniejsze – pierwszą wypłatę, za październik dostałam dopiero na koniec listopada.
Taka bieda jaka mnie wtedy dopadła, chyba jeszcze mi się nie przydarzyła. I mimo, że mieszkałam z rodzicami, to zamiast mieć wsparcie tylko dostawałam od nich kopniaki. Ten czas do końca grudnia wspominam jako najbardziej znerwicowany w moim życiu. Rozważałam nawet dom samotnej matki – było aż tak źle. W dodatku mimo, że złożyłam papiery do Job Center i o Kindergeld dokładnie w tym samym czasie co moi rodzice, to moje wnioski były kilka tygodni dłużej rozpatrywane.
I może to szczęście w nieszczęściu, ale moi rodzice dostali wyrównania za poprzednie miesiące chwilę przed Bożym Narodzeniem i stać ich było na wynajęcie nowego mieszkania. Przeprowadzkę uczynili dzień przed Wigilią, a ja zostałam sama z dzieckiem na tym mokrym mieszkaniu.
I odbicie od dna – Sylwester 2014/2015
Jednak od tego momentu zaczęło być już tylko lepiej. Pamiętam jak siedziałam sama w kuchni w Sylwestra, mała spała już o północy, a ja wznosiłam szampana sama ze sobą, za pomyślny obrót spraw i życzyłam sobie na Nowy Rok, aby wszystko ułożyło się pomyślnie. I choć styczeń wciąż był na dość mocnym zaciskaniu pasa, to w końcu decyzje z urzędów zostały wydane, kasa na konto zaczęła regularnie wpływać, a ja wyszłam z dołka, uspokoiłam skołatane nerwy i zaczęłam w końcu układać na nowo swoje życie.
W Polsce w takiej sytuacji bym sobie nie poradziła. Bądź samotną matką z umową śmieciową i wynajmij mieszkanie (w moim rodzinnym mieście 1000 zł nie twoje za maleńkie mieszkanko na szarym blokowisku!) – praktycznie bez szans. Tu jednak zaczęłam stawać na nogi, wciąż pracowałam w supermarkecie, brakujące pieniądze dostawałam z Job Center, a w międzyczasie zapisałam się na kurs języka niemieckiego.
Powoli ogarniałam się na miejscu, mieszkanie powoli zaczęło nabierać przytulności, w moje życie wkroczył optymizm i chyba to tak na jego fali w marcu dałam się zaprosić na kawę jakiemuś elektrykowi z portalu internetowego (niematrymonialnego :P), który zaoferował się, że mi poprzywiesza nowe lampy w mieszkaniu.
Tak to wyszło, że zaczęliśmy się często spotykać, a w maju zaczął powoli u mnie pomieszkiwać. Od tej pory we dwójkę przeżywamy wszystkie wzloty i upadki, ale zdecydowanie więcej mamy tych wzlotów, a i upadki nie są na szczęście mocno dobijające i szybko o nich zapominamy lub zaczynamy z nich żartować. No i faktycznie, wiesza mi te lampy do dzisiaj 😉
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej na temat plusów i minusów wyjazdu do Niemiec zobacz też ten post 🙂
2 komentarze
Pingback:
Pingback: